Techniczno-życiowy blog.

Londyńska droga ku Australii

1 komentarz
Hejka,

Przedostatni czwartek był ostatnim dniem mojej pracy w poprzedniej firmie. Zarazem był on ostatnim dniem spędzonym tak w Gdańsku jak i w Polsce, a przynajmniej ostatni dzień jako ich stały mieszkaniec.

Lat mi przybywa, do 30tki coraz bliżej (haha, nie), a marzenie o emigracji do Australii tak stoi w planach jak stało. Niestety, ale dalej czeka mnie rok czekania zanim złożę wniosek o przyznanie Visy skilled worker do Australii. Nic się nie zmieniło w prawie wizowym, dalej nie mając 25 lat otrzymuję 1/3 punktów za wiek. Gdzie pełnia tych punktów to aż 25% do przekroczenia minimalnego progu punktowego. Nic się nie zmieniło, dalej muszę mieć konto pełne dolarów aby takowa wiza została mi przyznana. Nic się nie zmieniło, dalej cyferki na takowym zdecydowanie mi tego nie umożliwią.
Jedyne co się zmieniło to moje doświadczenie, umiejętności, ponadto wzrosło moje zawzięcie do realizacji tego celu.

Pierwsze minuty po dojeździe z lotniska

Tak i łatwiej było mi się zdecydować na wyjazd, naturalnie - do Londynu. Cliché, eh? W pełni stereotypowo? Pewnie. Na własną rękę, bez dachu nad głową, biletu powrotnego, z ograniczonymi środkami na koncie, braku NINu i banku w UK. Za to z dobrym kontraktem, przyzwoitym poziomem języka angielskiego i masą zapału.
W piątek rano wyruszyłem na lotnisko, standardowo niewyspany, a ponadto przeziębiony. Kilka kolejnych dni nie było za wesołych, teraz jest już lepiej.

Jeżeli kogoś interesuje co i jak się toczyło przez tych kilka pierwszych dni:

  • Zdobycie miesięcznego biletu, nie ma siły, naturalnie będzie trzeba wszystko załatwiać, wszędzie jeździć.
  • W Gdańsku przeglądnąłem najlepsze oferty prepaidów w UK, wybrałem Three ze względu na nielimitowany internet. Przepraszam, ale nie znając miasta, mając do załatwienia wszystko, do tego w ograniczonym czasie (w poniedziałek do pracy), nie poradziłbym sobie bez internetu. Googlemaps, TFL trip planner (transport for London), gumtree z ofertami pokojów na wynajem i lecimy.
  • Z mieszkaniem nie jest tak łatwo jak się wydaje. Nie mając mieszkania, swoistego potwierdzenia adresu, nie wyrobicie NINu (numeru ubezpieczenia) oraz konta bankowego. Stety niestety, ale siedziba mojej nowej firmy znajduje się przy samej Tamizie, w "dobrej" (czytaj drogiej) dzielnicy. Ja natomiast wychodzę z założenia, że 1.5h wycieczki dziennie pod tytułem dojazdu do pracy są głupotą i marnowaniem czasu. Musiałem znaleźć coś blisko - i znalazłem. Tylko, że na ładne oczy nikt ci mieszkania nie wynajmie. Nie masz NINu, konta w banku, nie masz żadnych poprzednich referencji od wynajmu. Jest źle. Przygotuj się na opłacenie 2 miesięcy z góry, a w Londynie nie jest to 100 funtów na tydzień. Generalnie - nie polecam, mieszkanie jak dotąd jest czymś co boli mnie do teraz.
  • Pierwszy dzień w pracy, dzwonienie po bankach. W UK nie umówicie się na spotkanie w banku tego samego dnia, a przynajmniej nie w Londynie. Te banki, które miały stosunkowo realne terminy naturalnie nie chciały wyrobić nam konta bez NINu i potwierdzenia adresu. Kiepsko, ale nie tragicznie. Papierek z firmy potwierdzający nasz adres zamieszkania i wysokość wypłaty jest już argumentem do rozmów o potwierdzeniu adresu.
A dalej to już same refleksje co ja takiego narobiłem i czy było warto inwestować 14k PLN w wycieczkę pełną stresu, niewiadomych, niewyspania i problemów.

Londyn jest bardzo filmowy, nawet muzea wyglądają jak wyjęte z filmów o Harrym Potterze.

Minął zaledwie tydzień i już mogę wam powiedzieć, że drugi raz zrobiłbym to samo. W Polsce mając swoją firmę, kodząc dniami i nocami, zgarniając nawet 10+ tysięczne faktury przybliżyłem się zaledwie o kilka kroków do sfinansowania wyjazdu do Australii. Wszystko przez słabość naszej waluty, ciągłe wyskakujące jak grzyby po deszczu koszty, ogromne podatki (23 lata, firma od kilku miesięcy, podatki po 4+ tysięcy złotych na miesiąc). Najzwyczajniej w świecie w Polsce nie opłaca się oszczędzać na taki wyjazd. Można, ale się nie opłaca.
Tu natomiast nawet wliczając absurdalne koszty wynajmu widzę na ten rok perspektywę na uzbieranie grubo ponad wymagany limit wizowy, to znowu umożliwi mi troszkę łagodniejszą emigrację aniżeli to co działo się teraz. Pieniądze pieniędzmi, ale także kultura pracy jest tu inna. Zamiast grata, na którym mam pracować - nowiutki Macbook Pro mid 2015 z 16 GB ramu i SSD. Zamiast 1 dniowego wdrożenia do pracy - tydzień na zaznajomienie się z projektem. Zamiast 8h harówki bez możliwości zrobienia sobie przerwy - 1 godzina niepłatna na lunch, ale możesz ją spożytkować jak chcesz. Same drobiazgi, ale to dzięki nim wiem że za pracą w Polsce rozglądać się już nie będę.

Jedyne co bym zmienił to miasto. Może i zarobki rekompensują nam koszty życia, ale już komfortu życia nam nie rekompensują. Będę starał się szukać pracy w mniejszym mieście, może Bristol?
A wy? Też już wyemigrowaliście?


1 komentarz :

  1. :) jak już tam jesteś to ładnie czekaj na mnie, koniec 2016roku wbijam i improwizuję, potrafię wiele a i nauczyć się też mam ochotę wielu rzeczy. Bywaj zdrów i nie poddawaj!

    OdpowiedzUsuń