[Googel] Dziennik z wyprawy cz. 1
To co dobre niestety szybko się
kończy, ośmiodniowa wyprawa rowerowa dobiegła końca, 726 km na
liczniku, mnóstwo dobrych wspomnień, przemyśleń i nowych planów
w głowie oraz wielki smutek, czas wrócić do rzeczywistości.
01.09.13r. Dzień pod znakiem piasku,
kamieni i latających sakw.
W noc poprzedzającą wyjazd ciężko
było zasnąć, ekscytacja, niepewność, oczekiwanie. Nareszcie 6:30
pobudka, pakowanie, i ruszamy, 7 km rowerem na pociąg, pociągiem z
dwoma przesiadkami do Elbląga. W pierwszych godzinach jazdy okazało
się, że los nam nie sprzyja, sakwy wypinały nam się przy każdym
krawężniku/dziurze , droga którą mieliśmy jechać okazała się
remontowana, oznaczało to jazdę po ubitych kamieniach co tylko zwiększyło częstotliwość wypinania się sakw. Jadąc wzdłuż Zalewu
Wiślanego postawiliśmy na trasę rowerową, która biegła bardzo
blisko zalewu w przeciwieństwie do publicznej drogi... był to
wielki błąd okupiony piaskiem, błotem, kamieniami i częstym
prowadzeniem roweru (piasek był zbyt luźny a rowery zakopywały się
całkowicie). Zdradziecka okazała się także kałuża w środku
lasu, przez którą postanowiłem przejechać, była bardzo głęboka
i błotnista, napęd, koła, wszystko w błocie, a co za tym idzie
brak hamulców przez kolejne kilka km. Inaczej sobie wyobrażałem
północny-wschód Polski, nie sądziłem że może być tam aż tyle
górek, z górki...pod górkę i tak w kółko, w późniejszym
czasie okazało się, że górki będą nas prześladować większość
trasy. Cel noclegowy – Pieniężno, po przejechaniu 93,28 km
rozbiliśmy się w lasku przy drodze, rozwieszenie hamaków, tarpa,
rozpalenie ogniska i nareszcie odpoczynek przy butelce wina, Led
Zeppelinach i flaczkach z biedy. Po ciężkim dniu myśleliśmy, że
najgorsze za nami, przetrwaliśmy... ale nieeee ^^
Dystans: 93,28km
Wnioski: popracować nad blokadą sakw,
nie wjeżdżać w kałuże!
02.09.13r. Dzień pod znakiem deszczu.
Ależ oczywiście, że najgorsze
dopiero przed nami, to był chyba jakiś test od matki natury, od
rana deszcz. Towarzyszył on nam aż do następnego ranka.
Śniadanie na przystanku autobusowym, krzepiące bułki z
smarowidłem, i ruszamy w drogę. Jak to pięknie określił mój
towarzysz przygody „plucha, rezygnacja, marazm...”. Po ok 60 km
dotarliśmy do Bartoszyc mokrzy tak że bardziej się nie dało,
zrobiliśmy zakupy na nocleg, z powodu deficytu
energetyczno-cieplnego (szczególnie z mojej strony, trząsłem się
jak szalony) postanowiliśmy zahaczyć na kawę do jakiejś knajpki,
i to była decyzja życia. Barszcz/bulion + kawa biała z cukrem
podniosły nam morale, przybyła nadzieja i nowe siły, nooo i
jeszcze coś przybyło... łyżka, wstyd się przyznać ale
przykleiła mi się do ręki (poprzedniej nocy jadłem flaczki
pociętym kartonowym kubkiem po kawie), mam nadzieje, że gospoda nie
zbiednieje, a mnie to bardzo pomogło (żeby nie było, próbowałem
przez te 2 dni kupić legalnie sztućce ale to nie takie łatwe jak
się może wydawać). Las, rozbijamy obóz, wiążemy linki do tarpu
a tu załamanie pogody, urwanie chmury, woda leje się do rękawów,
przestałem myśleć racjonalnie i marzyłem tylko o suchych
ciuchach, ale był Koń (co ja bym bez niego zrobił), udało nam się
rozciągnąć folie nad głowy, rozpalić ogień i znów buzia się
cieszyła. Zwiększona dawka alkoholu 2x wino, suszenie rzeczy przy
ognisku, przypalony plecak (Googel geniusz), przypalone trampki (tak
znowu ja). W środku nocy obudził nas przerażający dźwięk,
nieopodal naszego obozu upadło drzewo, duuuuże drzewo, ciężko po
tym było spokojnie zasnąć słuchając do tego silnego wiatru.
Dystans: 80,82km
Wnioski: Więcej ciepłej odzieży
(najlepiej termo aktywnej), rzeczy pakować w osobne worki (albo
jeden duży worek i wtedy w sakwę) – sakwy na szwach puściły wodę
przez co mieliśmy delikatnie mokre rzeczy, przed rozbiciem obozu
rozejrzeć się czy w pobliżu nie ma spróchniałych/suchych drzew.
03.09.13r. Dzień pod znakiem wiatru.
Kolejny dzień próby, deszcz przestał
padać, za to wiało straszliwie, często trzeba było się ostro
pochylać na bok żeby wiatr nie wypchnął nas na środek asfaltu.
Trzeci dzień drogi a my nie mieliśmy jeszcze okazji się porządnie
umyć, do tego doszła kumulacja zmęczenia nóg, Marcinowi wysiadały
kolana, moje nogi też nie miały się zbyt dobrze. W przerwie na
jedzenie zahaczyliśmy cukiernie, tyle cudowności, postawiliśmy na
bajaderkę, i to był bardzo dobry wybór, pokrzepiła nas i
zachęciła do dalszej jazdy. Tego dnia czerwone światło nas nie
obowiązywało, a trafiliśmy na nie 3 razy przy ruchu wahadłowym,
ma iść! Pozdrawiamy tych wszystkich, którzy dobre 2-3 km ciągnęli
się za nami w tym ruchu wahadłowym (zbyt wąsko by nas wyprzedzić),
no i pan z wywrotki, który trąbił i trąbił a później jeszcze
spojrzał tak krzywą miną jakby nażarł się zbuków, na co mu
pokiwałem z uśmiechem, bezcenne. W ogóle to na ludzi trąbiących
na nas zawsze reagowałem machaniem ręką, chyba ich to trochę
dezorientowało. Na miejsce noclegu wybraliśmy cmentarzysko krów
(jakieś ruiny z cegieł i betonu w lesie, a dookoła na łąkach
krowy), w nocy psychodeliczne miejsce. Mieliśmy blisko do jeziora
więc nareszcie kąpiel. Suszenie rzeczy, rekordowe ognisko,
gotowanie kolacji, miał być kociołek warzywno– mięsny, wyszła
zupa, gęsta zupa. Problem był w upiciu się od 2 dni, tego wieczoru
każdy wypił po Barmańskiej i to też było mało. Ciężko się
spało gdy na cmentarzysku grasował dzik/krowa/cokolwiek co
przesuwało cegły i hałasowało.
Dystans: 72,93km
Wnioski: Zawsze pamiętaj o zapasie
wody!
04.09.13r. Dzień pod znakiem jezior...
i oczywiście górek.
Udało nam się przetrwać dni próby,
od teraz do końca wyprawy towarzyszyło nam słońce i lekki
wiaterek, idealna pogoda. O poranku śniadanie pod wioskowym
spożywczo-przemysłowym, sprzedawczyni bardzo się zbuntowała jak
zobaczyła, że zrzucamy balast śmieciowy do kosza pod sklepem,
przecież nie kupiliśmy tego wszystkiego u niej... nie ruszały nas
już takie anomalie, z dobrym humorem ruszyliśmy dalej. Jest dużo
żartów sytuacyjnych, których nie chce przytaczać gdyż nie były
by dla was śmieszne, a my uderzaliśmy przy nich głowami o
kierownice ^^ (Marcinnn, tanie foczki przy drodze). Nasza droga
pokrywała się z szlakiem fortyfikacji... ale to chyba tylko taka
nazwa, nie spotkaliśmy na tym 'szlaku' żadnych fortyfikacji, no,
oprócz młyna w „stylu holenderskim”, tak naprawdę był to
wiatrak stalowy starego typu, ale coś z fortyfikacji miał, mógł być
dobrym stanowiskiem snajperskim, do tego od łopat wirnika mogłyby
się odbijać pociski, takie to hamerykańskie. Z braku laku do
fortyfikacji dodałbym jeszcze ten zburzony przystanek autobusowy,
wyglądał tak powojennie, i to by było chyba na tyle. Jazda była
bardzo przyjemna, dookoła łąki, krowy, konie, jeziora, sporo
dobrego asfaltu, w Olecku zrobiliśmy zakupy, nasmarowaliśmy
skrzypiące łańcuchy i ruszyliśmy na nocleg. W Bakłarzewie, nad
jeziorem spotkaliśmy strażnika schludności i żywą reklamę
regionu, pilnował on obiektu refundowanego przez UE (ławeczki,
grill, pomost, miejsce na ognisko), dowiedzieliśmy się od niego
dlaczego mają łabędzia w godle i jak uczą się pływać dzicioki.
Znaleźliśmy idealne miejsce na nocleg, obozowisko 3 metry od
jeziora, pomost – ważne dla Marcina, który chciał złowić rybę,
ale nie przewidział dziada w łódce, który pierwsze co zrobił gdy
nas zobaczył, zadzwonił do znajomego (prawdopodobnie właściciela
pomostu) co spowodowało opóźnienia w rozpaleniu ognia i łowieniu
ryb. Dziad kręcił młynki na jeziorze w pobliżu nas dobre 2 h, po
czym zniknął, ale wtedy już ryby poszły spać i Marcin
spochmurniał. Mimo wszystko to był dobry wieczór, szaszłyki z
ogniska, zimne piwo, idealnie czyste niebo, oglądanie gwiazd z
pomostu i spokojny sen.
Dystans: 84,22km
Wnioski: Nocne niebo nad jeziorem jest
takie piękne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Świetna relacja, czekam na część II. dziennika z wyprawy! ^^
OdpowiedzUsuńSwietny pomysl na forme wspomnien z podrozy. Od setek, jak nie tysiecy lat sie sprawdza. Naprawde zgrabnie i konkretnie napisany tekst. Podrozy mozna tylko zazdroscic i wyczekiwac na kontynuacje opowiesci.
OdpowiedzUsuńMaly lyzeczkowy zlodziejaszek :>
Genialna sprawa. Czyta się super - WIĘCEJ zdjęć proszę ;) . Gratuluję odwagi spania w nocy po jakichś lasach czy ruinach :) . Lepkie rączki wybaczamy - i rozumiemy - na przyszłość polecam zestaw biwakowy wojskowy - menażka, kubek, talerz + sztućce w jednym = mało miejsca zajmują i są lekkie i ma się wszystko pod ręką. Czekam na część drugą ! I - nie poddawaj się. Za rok czas na kolejną wyprawę.
OdpowiedzUsuńPS. Nie pijcie alkoholu na takich wyprawach (wiem, że łatwo mówić). Przez alkohol wasze mięśnie w nocy nie wypoczywały - stąd to zmęczenie.
NO PAIN NO GAIN - ma IŚĆ!!! ...
OdpowiedzUsuńW weekend chyba opanuję resztę materiału, w sumie czekam jeszcze na zdjęcia od dziada leśnego... ^^
OdpowiedzUsuń