[Vicious] Final Fantasy 7 – jak to z tą grą było…
Gdy w roku 1997 wydano Final Fantasy 7 (FF7) ja będąc
jeszcze w podstawówce i nie mając bladego pojęcia o grach na konsole (wtedy
jedyne konsole na jakich się grało to pegazusy i MegaDrive w „salonie” gier)
nie wiedziałem jaka to rewolucja nas czeka. Jaka rewolucja czeka też mnie.
Zmiana, która zmieniła troszkę moje pojęcie o elektronicznej rozrywce. RPG
kojarzyło się z Dungeon Master czy serią Ishar. A tu nagle pojawiło się
określenie jRPG.
W sierpniu 1997 roku rodzice dali mi na zakup jednej gry –
padło na Diablo. Do końca następnych wakacji nic innego nie działało na moim
kompie – Cyrix 150mhz +16mb ram (śmiejcie się – takie były czasy). We wrześniu
bądź październiku 1998 jak grom z jasnego nieba pojawiła się recenzja FF7 w
kupowanym przez wszystkich i czytanym od deski do deski magazynie Secret
Service. Na 4 stronach pełnych kolorowych zdjęć i jako pierwsza (z tego co pamiętam) gra która
otrzymała pełne 10/10 pktów. Z nowo poznawanym kumplem z liceum marzyliśmy by zagłębić
się w ten dziwny świat z pokręconymi z wyglądu bohaterami (FF7 miała postacie w
wersji SD – tylko w walkach można było ich zobaczyć w pełni), pięknymi
animacjami, filmikami etc. W grudniu załatwiliśmy sobie kopię gry u naszego
dobrego znajomego z klasy (25zł za płytę co daje 4x 25zł = 100zł za PIRATA!!!
Tak – takie były wtedy ceny) a drugi znajomy z klasy który jakimś cudem miał
NAGRYWARKE skopiował nam tą gry by każdy z nas miał swoją kopię (10zł
kosztowała czysta płyta – cóż takie czasy). Jakież było moje rozczarowanie –
gdy po zainstalowaniu upragnionego tytułu przywitał mnie ekran z napisem – „You
don’t have a Pentium procesor”. NOOOOO . Kochany Cyrix… System widział go jako
486 i d… zbita. Nie pomagał posiadany na stanie 3DFX… 2 tygodnie zajęły mi
poszukiwanie patcha na ten procesor. 2 TYGODNIE. Kumpel już kończył grę a ja
nawet jej nie zacząłem… Ależ było moje rozczarowanie. Muzyczkę w instalatorze
też zapamiętam do końca życia – co ja się nakombinowałem przez te 2 tygodnie by
jakoś to uruchomić (oczywiście bez patcha nie było to możliwe ale co tam). Ale
ale. W końcu się udało.
Mój angielski w tamtych czasach był już na dobrym poziomie
(przeszedłem parę gier z serii XXX Quest – ze słownikiem na kolanach wpisywało
się komendy z klawiatury to człowiek musiał się czegoś nauczyć – a solucji czy
GameFAQ wtedy nie było) więc wejście w ten świat nie był dla mnie jakiś
szczególnie trudny. Ale historia opowiedziana w tej grze zdecydowanie nie była
prosta. Szczerze – historia FF7 jest wg. mnie najbardziej rozbudowanym światem
z własną opowieścią w historii gier. Dodatkowo niesamowicie rozbudowany system
magii dzięki wprowadzeniu doskonałego
systemu materii (kulek z magicznymi właściwościami wkładanymi do broni czy też
zbroi) który pozwalał tworzyć unikatowe kombinacje i combosy. W szkole
gadaliśmy godzinami jaką broń czy zbroję z jaką materią jak połączyć by było
dobrze. I do tego ta opowieść i… I śmierć Aeris.
Taa. Pierwszy raz spotkałem się z grą w której ginie jedna z
bohaterek. A wszystko okraszone świetną muzyką i EMOCJAMI. Yep. Do dnia
dzisiejszego pamiętam ten moment (pierwszy raz jak grałem i pierwszy raz
umierała mi Aeris)… Gheezzz Nawet łezkę uroniłem. I musiałem sobie zrobić
przerwę. No ale. Teraz to już pewnie nikogo nie dziwi jak główny
bohater/bohaterka może umrzeć na ekranie monitora i jest to kolejny element
fabularny. Wtedy to było coś… Wielkie coś…
4 płyty wypełnione po brzegi grą. Noo – trzy. Na pierwszej
jest sama instalka (tak jak i ósemka na PC – na pierwszej była tylko instalka).
Lecz przyznam się szczerze – nie skończyłem tej gry. U siebie nie skończyłem –
zabiłem wszystkie najgorsze monstra (Ultima Weapon) lecz nie zszedłem już do
krateru. A to dlatego, że zrobiłem to na save’ie kumpla u niego w domu. Tak czy
inaczej – ta gra zrobiła niesamowitą furorę. Kolejna część już praktycznie nie
działała na moim podrasowanym Pentium 200 i 3DFX2. I zresztą tak nie poruszyła
jak 7. Potem poznałem urok FF6 na SNESie – i to było coś. FF6 grywalnością wg.
mnie bije na głowę FF7. Ale to takie moje zdanie.
Historia FF7 jest genialna. Cloud Strife – były żołnierz
SOLDIER z organizacji Shinra pracuje dla organizacji ekologicznej Avalanche (coś
ala Greenpeace) jako najemnik. Na początku zimny i cyniczny (zimny
profesjonalista) z czasem angażuje się w wojnę ze złym dr. Hojo i Sephirothem.
Co jest najważniejsze – tutaj nie ma czysto złych postaci. Każdy ma swoją
historię, która ukształtowała go w ten a nie inny sposób. Coś było tym
zapalnikiem który spowodował, że stał się tym kim jest. Jak w prawdziwym życiu.
Np. Sephiroth wcale nie był złą postacią. Kiedyś był prawym żołnierzem –
najlepszym z tej elitarnej jednostki Shinra. Lecz pod wpływem działania dr. Hojo
i zainfekowaniu go Jenovą (istotą myślącą która chce zniszczyć planetę) popadł w
szaleństwo. Dodatkowo sprawę potęguje jego chęć bycia najlepszym. Wydaje mu
się, że jest synem Jenovy (choć to akurat nie jest prawdą). Cloud z kolei nie
jest taką czystą postacią jakby się mogło wydawać. Wcale nie był w jednostce
Soldier – jak On to sam uważał. Baa – jego słynny miecz nie jest nawet do końca
jego własnością – przejął go po Zacku (jago koledze z wojska) który też
otrzymał go od swojego mentora Angela.
Na dobrą sprawę można by siąść przy ognisku i całą noc przegadać całą
historię FF7 i myślę że mogło by zabraknąć czasu. Szczególnie że nie tylko FF7
opowiada tą historie –istniejący prequel w postaci Crisis Core: Final Fantasy 7
na konsolę PSP (czekam na odpowiednią prędkość działania tej gry na emulatorze
na androidzie) dopowiada to czego nie mogliśmy się dowiedzieć z FF7 co się
działo przed wydarzeniami znanymi z gry. Ogólnie CC:FF7 jest grą słabą, bądź
bardzo słabą – jeśli chodzi o grywalność. Natomiast fabuła + oprawa
audio-wizualna jest po prostu GENIALNA, GENIALNA, GENIALNA. Dzieło sztuki.
Szkoda, że w połączeniu z bardzo marną grywalnością. Zack który jest tam
głównym bohaterem jest też swoistym mentorem dla nie radzącemu sobie Cloudowi w
wojsku. Z gry dowiemy się też kogo tak naprawdę kochała Aerith(Aeris), co się
wydarzyło w mieście Nibelheim (rodzinnym mieście Clouda i Tify) i dlaczego
Sephiroth stał się badassem (przez większość gry jest stojącym po stronie dobra
doskonałym żołnierzem). Wstawki video zasługują na Oskara. Naprawdę – ciężko
jest mi znaleźć grę (nawet z tych ówczesnych) która mogła by konkurować z tym
tytułem. A końcówka… Heh… Po końcówce chwyciłem doła. Strasznego doła. Była tak
piekielnie smutna i tak piekielnie piękna (no i zakończona z genialnym napisem –
To be continued In Final Fantasy 7 – taki żarcik bo CC:FF wyszedł 10 lat po FF7). I szczerze –
Zack bardziej mi się podoba jako bohater niż Cloud. Kolejną dawką historii jest
Final Fantasy: Advent Childreen – film pełnometrażowy zrobiony w całości na komputerach
jako animacja. Histora opowiedziana w FF:AC dzieje się 2 lata po wydarzeniach z
FF7. Cloud poszukuje siebie oraz lekarstwa na chorobę trawiącą ludzkość
(pozostałość po Jenovie). Od razu na wstępie polecam wersję reżyserską (z 3
zakończeniami). Tak fantastycznego OSTa oraz walk, animacji i historii to w
życiu nie widziałem (oczywiście jeśli chodzi o filmy traktujących o grach). Są
momenty wyciskające łzy, takie w których zaciska się pięści jak podczas
pościgów czy widowiskowych walk. Jest nawet Behemoth (mam ciarki jak pojawiają
się kolejni bohaterowie w walce). No i „One-Winged
Angel” utwór zagrany przez orkiestrę symfoniczną z ostrymi metalowymi riffami
podczas ostatecznej walki Clouda i Sephirotha. GENIALNE. Co ciekawe – moja szwagierka
i znajomi nie znający gry powiedzieli, że film jest bardzo dobry.
Dopiero zakończenie
tej serii 3 tytułów z dopiskiem FF7 można powiedzieć, że wiemy prawie wszystko
o FF7. O tym dziwnym świecie o tych dziwnych bohaterach. Szczególnie starałem
się nie spojlerować dla tych co może jeszcze chcą się zagłębić w ten świat. Nie
napisałem też nic o muzyce Uematsu (bo o tym można kolejny wpis zrobić) ani o
systemie walki. Ale wg. mnie – z czasem ta gra robi się coraz lepsza. Gdy
człowiek dorasta i rozumie znacznie więcej. Więcej niż jak był młodym
gówniarzem który chciał tylko zagrać w pierwszego w swoim życiu jRPGa. I myślę,
że nawet teraz warto sięgnąć po ten tytuł (przez te 16 lat przeszedłem FF7 z 4
razy, CC:FF7 2 razy a film FF:AC widziałem z 10 razy). Bo szczerze – warto. I
BŁAGAM Was Square Enix – NIE RÓBCIE Remaku… Ta gra musi zostać taka jaka jest.
Bo taka tylko jest najlepsza. Bo tylko w nią można grać. Wydawajcie ją dalej na
PS3 i PS4 – ale zostawcie taką jaka jest. Z brzydką już grafiką, z marnej
jakości dźwiękiem i muzyką, bez voiceactingu. Błagam… Niech sen ostatniej
siódmej fantazji pozostanie nie zmieniony do końca świata.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Co prawda jestem fanem tylko jednej z czesci FF (IX), jednak potrafie dostrzec majstersztyk 7. Nie udalo mi sie jej przejsc, podobnie jak tobie kiedys - jednak przeszedlem dosc duzo, zeby wyrobic sobie o niej opinie. Zeby ktos budzil sie z pomyslem na gre taka jak ta codziennie - nigdy by mi sie nie znudzilo odkrywanie kolejnych postaci.
OdpowiedzUsuńSuper post, zasmialem sie na glos na mysl o 10 zlotowych plytach.